Menu

wtorek, 16 sierpnia 2016

Historia - Pom Pi Poo

Historia Pom Pi Poo nie należy do najweselszych. Chociaż jego życie zaczęło się wspaniale, nie można powiedzieć, że nie. Pompi urodził się w hodowli walijskich kuców górskich. Już jako mały źrebaczek został kupiony przez bardzo utalentowanego jeźdźca. Jego właścicielka od najmłodszych lat, jak nie miesięcy, uczyła go dobrego zachowania. Źrebak musiał być dobrze wychowany, żeby i jako dorosły zachowywał się dobrze. Konik dorastał pod okiem kochającej właścicielki. Dziewczyna poświęcała mu tak wiele uwagi, że nawet zwierzę, któremu poświęca się połowę tego, byłoby najszczęśliwsze. Nic dziwnego, że zajeżdżanie Pompiego i nauka chodzenia pod siodłem szły tak dobrze i szybko. Ogier kochał właścicielkę i zrobiłby dla niej wszystko.
Koń ma świetne geny. Syn dwóch ujeżdżeniowych kuców, chodzących na munsztuku zawody wyższych klas. Dziewczynie zależało, żeby i Pompi tak chodził zawody. I na początku wszystko szło świetnie. Kuc był wysoko nagradzany w klasie L, później P a na końcu N. Uczył się szybko,z  chęcią przyswajał nowe ruchy, miał piękny ruch i genialną pracę zadu. Niestety, pojawił się problem. Gdy tylko dziewczyna zakładała mu munsztuk, wszystko się komplikowało. Nagle tak pasujące do siebie elementy po prostu przestawały pasować. Pompi nie umiał nauczyć się lepiej, niż do klasy N. A to jego właścicielki nie usatysfakcjonowało.Wszystkie sentymenty poszły na bok, wiedziała, że z tym kucem nie mogła zajść dalej. Więc go sprzedała.
Niestety tu nie koniec smutnej historii Pompiego. Kucyk był świetny, więc znalazło się wielu zainteresowanych. Jednym z nich była stadnina, która uczyła konie do chodzenia pod bryczką. Spodobał im się bardzo ten siwy kucyk i udało im się go dostać. Pompi okazał się również świetnym koniem do powożenia, chodził przepięknie, prezentował się jak książę. Czuł się świetnie ciągnąc bryczkę. Właściciele bardzo polubili tego konika, ale nie trzymali go długo. Kucyk nie mógł uciągnąć tyle osób, co koń pociągowy, a co za tym idzie - przestał na siebie zarabiać. Decyzja była prosta, Pompi idzie na sprzedaż.
Niestety za trzecim razem nie trafił mu się dom, w którym by o niego dbali. Dobrze wychowany kucyk, kontaktowy, chodzący ujeżdżenie. Nic dziwnego, że zainteresowała się nim stajnia rekreacyjna. Pompi na początku grzecznie przyjmował dzieciaki na swój grzbiet, ale tylko na początku. Nie mógł z nimi współpracować. Był wyjątkowo wyczulony na sygnały, nawet najdrobniejszą pomoc, a dzieci biły go piętami w boki, szarpały za wodze, nierzadko biły batem. Z miłego, kochanego ogiera konik stał się potworkiem. Odwracał się tyłem do ludzi, gotowy skopać. Na lekcjach próbował gryźć, kopać, zrzucać. Biegał i brykał po maneżu jak szalony, chcąc tylko, żeby wreszcie z niego zeszli. W pewnym momencie nawet instruktorom nie pozwolił do siebie się zbliżać. Już nie mówiąc o ściąganiu go z padoku. To było niemożliwe.
Pompi wędrował tak z rekreacyjnej do rekreacyjnej, wciąż zmieniając właścicieli bo "jest wredny, ma trudny charakter, atakuje". A każda zmiana wpływała na niego jeszcze gorzej. W końcu jedna ze stajni stwierdziła, że jest z nim tak źle, że trzeba go oddać do handlarza. A takie coś jest najczęściej wyrokiem śmierci dla koni.
Los jednak stwierdził, że Pompi za dużo się nacierpiał. Stajnia, która zdecydowała się na oddanie Pompiego, była tą samą, która chciała oddać Gacusia na rzeź. Przyleciałam do Polski po jednego ogiera, wróciłam z dwoma. W końcu nie mogłam pozwolić, by ten piękny, siwy kucyk zginął.
Pracownicy na początku trochę się buntowali, przecież już i tak masa pracy, stajnia dla kucyków dopiero się buduje a już trzeba zmieniać jej plany bo jeden boks więcej potrzeba. Ale gdy tylko skończyły się rozmowy przez telefon i zobaczyli moje siwe cudeńko, cóż, zmiękły im serca.
Oczywiście szybko musiały stwardnieć, bo oto stało przed nimi wcielenie diabła, malutkie, ale jednak. Cudem udało mi się skontaktować z jego pierwszą właścicielką i dowiedzieć się, że nie od początku tak było. Istniała więc duża nadzieja dla tego ogiera. Pierwsze swoje miesiące w Winter Mist Pompi spędził na pastwiskach. Jedynym jego zadaniem było skubanie trawy. Na początku nie pozwalał się wyciągnąć z boksu, a potem z padoku, ale z czasem pozwalał się prowadzić bez problemu i nawet sam podchodził. Następnie rozpoczęliśmy join up. Później pracę na lonży z założonym sprzętem a na sam koniec wreszcie mogliśmy na niego wsiadać. Kucyk był nieufny wobec jeźdźca, ale gdy na nowo poczuł delikatne sygnały, przypomniał sobie dawne czasy spędzone na ujeżdżalni i szybko nauczył się chodzić pod siodłem na nowo.
Teraz to zupełnie inny kucyk, który nauczył się na nowo ufać i kochać.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz